Ta broń mogłaby zakończyć wojnę na Ukrainie. USA nie chce jej przekazać
Podczas piątkowego spotkania w Waszyngtonie prezydenci USA i Ukrainy, Donald Trump i Wołodymyr Zełenski, rozmawiali o możliwości przekazania Kijowowi amerykańskich pocisków dalekiego zasięgu Tomahawk.

Ukraina od miesięcy zabiega o tę broń, argumentując, że mogłaby ona znacząco ograniczyć zdolności Rosji do prowadzenia wojny. Trump jednak zaznaczył, że Stany Zjednoczone potrzebują tych rakiet na własne potrzeby i wyraził obawę przed eskalacją konfliktu. Jak stwierdził prezydent USA:
To potężna i niebezpieczna broń. Miejmy nadzieję, że uda się zakończyć wojnę bez Tomahawków.
Tomahawki dla Ukrainy?
Amerykański dziennik Wall Street Journal ocenił, że przekazanie Tomahawków mogłoby stać się argumentem za pokojem, ponieważ osłabiłoby rosyjskie możliwości ofensywne i zwiększyło presję na Władimira Putina. Według gazety, interes USA w doprowadzeniu do trwałego pokoju na Ukrainie przewyższa potencjalne ryzyko eskalacji.



Jak zauważył dziennik, rosyjski przywódca od lat używa rakiet manewrujących i balistycznych przeciwko Ukrainie, dlatego odpowiedź Kijowa nie powinna być postrzegana jako prowokacja. Tomahawki mogłyby pozwolić ukraińskim siłom nie tylko na obronę przed dronami, lecz także na zniszczenie kluczowych rosyjskich instalacji militarnych.
Tymczasem WSJ zwraca uwagę, że Donald Trump stawia na strategię osobistej dyplomacji. Amerykański prezydent wierzy, iż planowane spotkanie z Władimirem Putinem w Budapeszcie może doprowadzić do zakończenia trwającego od ponad trzech lat konfliktu bez konieczności dostarczania Ukrainie broni dalekiego zasięgu. Eksperci ostrzegają jednak, że taka taktyka jest obarczona dużym ryzykiem - poprzednie rozmowy Trumpa z rosyjskim przywódcą, m.in. w sierpniu na Alasce, zakończyły się bez przełomu i były postrzegane jako sukces Moskwy. Krytycy obawiają się, że kolejne spotkanie może jedynie dać Rosji więcej czasu na kontynuowanie działań wojennych.